Loading...
TVP 1 - 2024-11-22 23:00
komedia
W podziemiach Instytutu Badań Czwartorzędu istnieje nieznana kraina zwana Szuflandią. Jak sama nazwa wskazuje, jej pejzaż tworzą głównie szuflady, segregatory i inne atrybuty biurowo-urzędniczej rzeczywistości. Panuje tu nadszyszkownik Kilkujadek - odpowiednik współczesnego krasnoludka, metodami władzy różniący się jednak zasadniczo od króla Ćwieczka. Kilkujadek z pomocą zaufanej świty trzyma swoich "kumotrów" za twarz, by przypadkiem żaden z nich nie wykrył tajemnicy kingsajzu. Pod tą tajemniczą nazwą kryje się eliksir, pozwalający krasnoludkowi zyskać rozmiary człowieka ("king size" - królewski rozmiar) i zamieszkać w krainie ludzi, obfitującej w wolność, kobiety i inne atrakcje. Przypadek sprawia, że alchemik Adaś samodzielnie uzyskuje kingsajz. Wypija go, przenosi się do ludzkiego świata i... nie bardzo chce wracać. Tymczasem podwładni Kilkujadka odkrywają tajemnicę domorosłego uczonego. Rozgniewany nie na żarty dyktator wysyła swych siepaczy, by sprowadzili Adasia z powrotem. Film otrzymał "Brązowe Lwy Gdańskie" za scenografię na FPFF w Gdańsku w 1988 r. To komedia fantastyczna korzystająca z bajkopisarskich tradycji i filmowego gatunku fantasy. "Kingsajz" był czwartą komedią Juliusza Machulskiego. Poprzednie - minicykl "Vabank" i "Vabank II" oraz "Seksmisja" - spotkały się z aplauzem krytyki i publiczności. Ich twórca zyskał zaś opinię reżysera, który w atrakcyjnej formie kina popularnego potrafi powiedzieć rzeczy ważne i niebłahe. "Kingsajz" potwierdził słuszność tej opinii. Stał się jednak również znakiem, że pomysły fabularne Machulskiego powoli zatracają pierwotną świeżość, a twórca zaczyna cytować samego siebie. Mimo to "Kingsajz" spotkał się z przychylnością publiczności, a i wśród recenzentów znalazło się sporo takich, którym przypadł do gustu. Wskazywano na jego związki z nurtem tzw. utopii negatywnej (m.in. "Podróże Guliwera" Jonathana Swifta, "Rok 1984" Orwella) oraz pełną czarnego humoru twórczością Sławomira Mrożka. Jak celnie ujął to jeden z krytyków, Machulski opowiedział tym razem historię "wesołą, a ogromnie przez to smutną". Z ironią potraktował nie tylko dogorywający wówczas w Polsce totalitaryzm, ale i samego siebie, czego dowodzi ostatnia, zaskakująca scena filmu.