Loading...
TVP 1 - 2024-04-03 21:10
film fabularny
"Dowcip. Dobry smak. Rozsądek. Emocjonalna dojrzałość. Wszystkie te cztery cechy są na wymarciu we współczesnym kinie. Wznoszę więc trzy wdzięczne i patriotyczne wiwaty na cześć KRÓLOWEJ, która te wszystkie cechy posiada i jest jednym z najdoskonalej i najczyściej napisanych i zagranych filmów roku 2006. Pokłońmy się Jej Wysokości Mirren" - pisał po premierze filmu Stephena Frearsa jeden z brytyjskich krytyków. Pomijając kierujące nim patriotyczne motywy (czego chwalebnie postanowił nie ukrywać), nie sposób nie przyznać mu racji. "Królowa" Stephena Frearsa to jedna z nielicznych w dzisiejszym kinie produkcji, zrealizowana w sposób całkowicie pozbawiony taniego efekciarstwa i bez mizdrzenia się do tzw. masowego widza. Więcej - to także rzadki dowód intelektualnej bezstronności i artystycznej uczciwości reżysera, który nie bacząc na sympatie opinii publicznej, ukształtowane w dużej mierze przez tabloidy, odważył się zniuansować, a momentami wręcz podważyć, stereotypowy obraz brytyjskiego dworu królewskiego jako siedliska pustego konwenansu i zaśniedziałego konserwatyzmu, gdzie prawdziwie wrażliwa jednostka nie może się ostać. Nie oznacza to bynajmniej, że Frears, debiutujący wszak jako "młody gniewny" u boku Alberta Finneya i Lindseya Andersona, w latach dojrzałych stał się zagorzałym obrońcą monarchii. Nie, on po prostu zrealizował "Królową" wedle sprawdzonej rzymskiej zasady: "audiatur et altera pars" (niech będzie wysłuchana także druga strona). Siłą napędzającą fabułę jego filmu jest bowiem narastający konflikt racji pomiędzy królową Elżbietą II a młodym premierem Tonym Blairem. Akcja "Królowej" toczy się tuż po tragicznej śmierci Diany Spencer, byłej już wtedy synowej Elżbiety i matki dwóch jej wnuków. Diana, która niemal przez całe swoje małżeństwo z księciem Karolem chodziła za enfant terrible brytyjskiego dworu, cieszyła się do końca życia ogromną popularnością na całym świecie i była jedną z ulubionych bohaterek prasy brukowej i kronik towarzyskich. Sympatię zjednały jej zarówno uroda, bezpośredni styl bycia, jak i liczne inicjatywy charytatywne oraz przeciwstawianie się irracjonalnym a krzywdzącym stereotypom (np. temu, że AIDS można się zarazić przez dotyk). Chętnie wybaczano jej też kolejne romanse, usprawiedliwiając je poszukiwaniem prawdziwej miłości po latach niezrozumienia, czy wręcz zaszczucia, na zniewolonym przez terror konwenansu brytyjskim dworze królewskim. Nic więc dziwnego, że z kolei na tym ostatnim księżnej Walii nie darzono - delikatnie pisząc - nadmiernym przywiązaniem. Dlatego teraz, w chwili jej śmierci, królowa Elżbieta nie spieszy się z powrotem do Londynu ze swej wakacyjnej posiadłości, ani w żaden inny sposób nie zamierza oddawać publicznego hołdu zmarłej. Wszak nie należy już ona do królewskiej rodziny, a poza tym jej krewni pragną prywatnego pogrzebu, zatem ich wolę należy uszanować. Zupełnie inaczej rozumuje premier Blair i jego doradcy. Nastroje społeczne są po stronie Diany, więc należy im schlebiać, by podnieść swoje notowania wśród wyborców. A poza tym księżna Walii stała się niejako "dobrem narodowym", symbolem cementującym współczesną brytyjską wspólnotę. Czyż zatem władca tej ostatniej (zarówno monarcha, jak i demokratycznie wybrany premier) może przejść obok tego faktu obojętnie, częściowo skazując się na niezrozumienie, a może nawet gniew tej wspólnoty? Ciekawie zarysowany konflikt racji to wszakże nie jedyna wartość filmu Frearsa. Jest ich dużo więcej, a na pierwszy plan wybija się zdecydowanie tytułowa kreacja Helen Mirren. Pomijając charakteryzację, która jest majstersztykiem, dość wspomnieć, że na aktorkę spadł za tę rolę grad nagród, w tym te najbardziej prestiżowe: Oscar, Złoty Glob, nagroda Bafta i nagroda na festiwalu w Wenecji. Maj 1997. W wyborach parlamentarnych wygr