Loading...
TVP HD - 2025-01-03 16:45
magazyn kulinarny
Delft, Gouda, Thorn i Wessem to trasa podróży przez Holandię w dawnym stylu. W Delfcie na dziedzińcu pałacu Prinsehof, dawnej siedziby księcia Wilhelma I Orańskiego Robert w pomarańczowej koszulce przypomina bohaterską historię Wilhelma I Orańskiego i wyjaśnia, dlaczego Holendrzy to Oranje. W połowie XVI wieku niemiecki hrabia Nassau Wilhelm odziedziczył tytuł księcia Orange - stąd pomarańcza - wraz z wielkimi posiadłościami w Niderlandach. W tym czasie panowali tam Hiszpanie, byli to katoliccy Habsburgowie. Niderlandzcy kalwiniści wypowiedzieli im wojnę. Wilhelm stanął na czele zbuntowanych prowincji jako ich namiestnik, a na swoją siedzibę wybrał pałac w Delfcie. W nim zresztą zginął. Nie ustrzegł się skrytobójczych kul fanatycznego katolika, Francuza Balthazara Gerdarda, który wstąpił do niego na służbę pod fałszywym nazwiskiem i 10 lipca 1584 r. dokonał politycznego mordu. Ślady po kulach w ścianie są widoczne do dziś, a Wilhelm I Orański stał się bohaterem narodowym, którego sławi holenderski hymn. Historia Wilhelma Orańskiego przyciąga do Delft głównie Holendrów. Magnesem dla turystów z zagranicy jest Jan Vermeer, jeden z najwybitniejszych malarzy w historii sztuki, uznawany za mistrza światła. Gouda leżąca na trasie między Utrechtem a Hagą słynie z produkcji serów. Jej pracowici mieszkańcy osiągnęli bogactwo, warząc piwo i zajmując się tkactwem, ale jeden produkt rozsławił miasto w całym świecie. Ten produkt to coś do jedzenia. Ów specyfik spożywczy nie był produkowany w samym mieście, lecz w okolicznych wsiach, ale to miasto dało mu nazwę. W Goudzie Robert wstępuje do sklepiku z serami. Na zewnątrz jako reklama wiszą atrapy serów. Nasz kulinarny recenzent omawia bogatą ofertę serów, przyznając, że wielowiekową tradycję serowarską doskonale widać w takich sklepach. To prawdziwe świątynie sera. Kilka kilometrów od centrum Goudy znajduje się gospodarstwo De Twee Hoeven, prawdziwe zagłębie produkcji sera, gdzie tradycję łączy się z nowoczesnością. Sery gouda wyrabia się tu z mleka krów rasy holsztyńskiej - fryzyjskiej. Wszystkie sery produkuje się z mleka niepasteryzowanego. Do handlu trafiają sery młode - dojrzewające minimum pięć tygodni oraz średnio dojrzałe - po trzech i ośmiu miesiącach. Najstarsze - sprzedawane są po dwóch latach dojrzewania. Degustacja serów odbywa się na dziedzińcu; na stole czekają na Roberta różne gatunki: aromatyzowane pieprzem, czosnkiem, papryką, kminkiem i gorczycą. Na zakończenie pobytu w Goudzie Robert wstępuje do kawiarni przy Domu Wagi. W ogródku kawiarnianym degustuje miejscowy przysmak, wafle przekładane masą karmelową. Do tego kawa z dawnych holenderskich kolonii: Jawy i Sumatry. Limburskie miasteczko Thorn nad Mozą ktoś w zabawny sposób pomylił z polskim Toruniem, który po niemiecku nazywa się tak samo. Thorn to maleństwo, ale z tak imponującą historią, że mogłaby zająć pół tomu encyklopedii. Przed wiekami były tu mokradła, które osuszono, jak to w Holandii, i na wzniesieniu zbudowano klasztor. Od niego zaczynają się dzieje Thorn. Klasztor założyło żeńskie zgromadzenie benedyktynek. Należały do niego wyłącznie arystokratki. Z czasem reguła zeświecczała i przeorysza zakonu stała się księżną niezależnego minipaństewka, najmniejszego w niemieckiej Rzeszy. Kres istnienia księstwa, po 800 latach władzy kobiet w Thorn, położyła rewolucyjna armia francuska, która zburzyła zabudowania klasztorne. Francuzi nałożyli nowe podatki od wysokości okien i drzwi, więc mieszkańcy je zmniejszali i zamurowywali, a przeróbki zamalowywali na biało. Stąd dzisiejsze określenie "Białe miasto".